Już jakiś czas temu doszłam do ściany, jeżeli chodzi o moją garderobę. Uświadomiłam bowiem sobie, że nie mam ubrań formalnych, które pasowałyby do mojego wieku i pracy.
Oczywiście z lataniem po sklepach nie mam problemów, chociaż z roku na rok dochodzę do wniosku, że jest to zupełna strata czasu. Każdy kto ma okazję i konieczność szukać czegoś konkretnego może być pewien, że tego nie znajdzie.
Druga sprawa, że problemem nie jest coś kupić, tylko żeby kupić to tanio.
Oczywiście mogę wejść do dowolnego sklepu i kupić byle spódnicę za 60zł wzwyż, ale czy to jest faktycznie to czego szukam? Zwykle coś mi nie leży, albo akurat w modzie jest linia, która nie pasuje do mojej figury. O bluzkach to nawet nie wspomnę. Za komplet wychodzi jakieś 120zł minimum, a jak na te czasy to jest to bardzo dużo pieniędzy. Poza tym, jak już wspominałam na stronie O mnie, nie będę nabijać kieszeni byle komu.
Postanowiłam zatem sama sobie coś uszyć i w tym celu wykorzystać resztki, które wysępiłam za piątaka od Pana w sklepie z materiałami.
Zawsze wpadam po jakieś ścinki i biorę co mi się spodoba. Ich przeznaczenie określa się potem w czasie :)
Obie rzeczy uszyłam na podstawie własnych wykrojów.
Droga do ich uzyskania była długa i myślę, że nadal się ciągnie.
Pierwsze moje wykroje w życiu były z Burdy (jak chyba każdego). Nie byłam jednak z nich zadowolona i może dlatego zawiesiłam moje hobby na wiele lat. Zawsze coś mi w nich nie pasowało, tabele kompletnie odbiegały od wszystkiego, a potem nawet po dopasowaniu i tak wszystko na mnie wisiało. Miałam serdecznie dość zmarnowanego czasu.
Postanowiłam kupić książki do tworzenia własnych wykrojów. Skrupulatnie według wskazówek nanosiłam swoje wymiary na kartki. Następnie stworzyłam prototyp no i oczywiście znowu porażka.
Zaczęłam go na sobie modyfikować i dopiero wtedy powoli powoli coś się klarowało.
Naniosłam poprawki na formy i do tej pory z nich korzystam, ale nadal nie mogę powiedzieć - to jest to!
W tym wszystkim brakuje mi jednego - warsztatu i wiedzy oraz czyjegoś doświadczenia.
Nie jestem gotowa na kurs z kilku przyczyn - finansowej, czasowej i ideologicznej. W tej ostatniej chodzi mi głównie o to, że wszystkie kursy są robione na podstawie tych samych książek, które dla mnie są przestarzałe.
Przykro mi bardzo, ale mnie nie interesuje szycie "babcinych ciuchów". Te fasony naprawdę są niemodne. Co z tego, że będę umiała uszyć jakąś spódnicę, jeżeli jej krój mnie postarza, a dowiem się o tym dopiero po kilkunastu godzinach zmagań. Dlatego walczę z materią póki co samodzielnie.
A tak wyglądają moje twory.
Wyjątkowo się postarałam, bo obie rzeczy wykończone są tak jak powinny. Bluzka ma w ramionach dwa ekspresy, lakierowane na złoto (zdobycz na promocji w hurtowni). Materiału miałam bardzo mało, dlatego odszycie dosztukowywałam z podszewki od starej spódnicy.
Na ramionach są zakładki, które nieco powiększają mi ramiona. Dlatego nie pieję nad tym. Miało być modnie i fajnie, a wyszło jak zwykle.
Spódnica jest w formie bombki, którą tworzyłam sama włącznie z kieszeniami. Z tyłu wszyłam zamek kryty, natomiast na pasek musiałam znowu użyć jakiś ścinków, bo z materiałami z odzysku jest tak, że to my się musimy dostosowywać do nich, a nie odwrotnie. Podobnie z workami na kieszenie. Musiałam skroić jakąś szmatkę bawełnianą, bo już skończyły mi się czarne materiały.
Z wykonania jestem zadowolona (pomijając dosztukowywanie), z ceny jeszcze bardziej (nie zapłaciłam za wszystko więcej niż 5zł).
Czy dobrze się w tym czuję? To zależy od okazji. Nie jestem przyzwyczajona do tak krótkich spódnic,
Mogę jednak z dumą wczepić metkę MOTS (moje pierwszy litery imion i nazwiska, przypadkiem oznaczające "słowa" w języku francuskim).
Później dorzucę zdjęcia ze szczegółami.
Bardzo ładny zestaw i pięknie odszyty, pomysłowy i nowoczesny. Udało Ci się wydobyć z tych materiałów to coś, projekt bardzo udany.:)
OdpowiedzUsuńWłaśnie wiem że popełniłam błąd przy nazewnictwie, bo jak napisałaś odszyłam ale obłożeniem, a nie odszyciem :)
UsuńJestem dumna z siebie, że zrobiłam własną formę.
Dziękuję